Antoni urodził się 23 czerwca 1925 roku w Częstochowie w rodzinie o głębokich patriotycznych tradycjach, walczącej o przyłączenie Śląska do Polski. W czasie okupacji znalazł się w szeregach Armii Krajowej na Wileńszczyźnie, gdzie dostał się do niewoli naszych sowieckich „przyjaciół”. Po wojnie rozpoczął studia lekarskie w Łodzi, które skończył z wyróżnieniem w 1952 roku. Antka – bo tak kazał siebie nazywać – poznałem w Klinice Neurologicznej kierowanej przez naszego wielkiego mistrza profesora Eufemiusza Józefa Hermana. Neurologia, której uczył profesor, połączyła nas więzami przyjaźni trwającej do śmierci. |
Nasz nauczyciel potrafił zauroczyć tą specjalnością, którą David Wechsler na Kongresie Neurologów w 1959 roku nazwał królową medycyny, bo jakże inaczej można nazwać specjalność zajmującą się badaniem i leczeniem najważniejszego dla życia narządu, którym jest mózg. Profesor Herman był uczniem światowej sławy neurologa warszawskiego Edwarda Flataua, ordynatora neurologii w Szpitalu Starozakonnych na Czystem. To właśnie Flatau stworzył w 1904 roku pierwszą warszawską i polską szkołę klinicznej neurologii. Herman był klasykiem tej specjalności i żył pod urokiem swojego nauczyciela, wpajając nam podstawy myślenia klinicznego, opierającego się na semiologii i dobrej znajomości struktury oraz funkcji układu nerwowego. Uczył nas rozpoznawania uszkodzenia, jego lokalizacji i przyczyn na podstawie drobnych, niedostrzegalnych dla innych objawów. Nasze rozmowy z Antkiem dotyczyły w początkowym okresie tej właśnie semiologii neurologicznej, budzącej zachwyt i zazdrość innych specjalności. Z pasją wyszukiwaliśmy w literaturze coraz to inne, nowsze objawy i sprawdzaliśmy ich praktyczną wartość przy łóżku chorego. Dziś jest to temat prawie nieznany większości neurologów.
Antek prowadził dość ascetyczny tryb życia, poświęcając nauce więcej czasu niż inni. Kiedy my na różnych zjazdach, konferencjach czy nawet po posiedzeniach Łódzkiego Oddziału Polskiego Towarzystwa Neurologicznego szliśmy na dalszą dyskusję do knajpy, On wracał do domu lub do hotelu i, jak potem wyznał, wolał czytać kryminały. To jednak był żart, gdyż czytał wtedy literaturę naukową. Zawsze był bowiem przekorny i miał duże poczucie humoru. Często tłumaczył się nam żartem, że nie może brać udziału w naszych libacjach, ponieważ za bardzo lubi wódkę i obawia się, że może wpaść w nałóg. Dużo się uczył i czytał. Miał wiele cech podobnych do naszego mistrza, profesora Hermana, i nawet w gestach i słowach go naśladował. Umiłowanie neurologii, pracowitość i talent owocowały osiągnięciami. Po odejściu Hermana na emeryturę Antoni Prusiński został jego następcą. Wydawało mi się, że Herman był niedoścignionym wzorem pracowitości przynoszącej ogromny dorobek naukowy, gdyż co tydzień jeździł do Głównej Biblioteki Lekarskiej w Warszawie, ale Antek na tym polu miał większe osiągnięcia. Dorobek naukowy i dydaktyczny profesora Prusińskiego jest tak ogromny, że trudno wyrazić go w liczbach publikacji, napisanych książek, promowanych doktorantów, habilitantów i profesorów.
Miał też pewnie słabości, jak każdy człowiek, miał też swoje hobby, np. zbierał posążki Buddy. O sobie mówił bardzo skromnie, czasem może zbyt przesadnie pomniejszając swoją pozycję. Podczas pewnego wykładu o zaburzeniach snu powiedział żartem, że śniło mu się, iż wykłada, budzi się i rzeczywiście wykłada! Na którymś kolejnym wykładzie po takim wyznaniu zabrałem głos i powiedziałem, że mi też się śniło, iż byłem na Jego wykładzie i budzę się, a On rzeczywiście wykłada. Bardzo Mu się to spodobało i nawet cytował kilka razy tę wersję anegdoty. W tej skromności kryła się jednak Jego wielkość. Nie gonił za popularnością, hołdami, godnościami i nie miał parcia na szkło, co dziś jest namiętnością wielu karierowiczów, którzy nawet z mało znaczącym „odkryciem” od razu biegną do telewizji, zamiast przedstawić je najpierw na posiedzeniu naukowym. Nie cierpiał biurokracji i marnowania czasu. Przykładem jego skromności była odmowa kandydowania na stanowisko prezesa Polskiego Towarzystwa Neurologicznego (PTN), kiedy upłynęła moja druga kadencja na tym stanowisku. Długo musiałem Go namawiać, by zgodził się w końcu na wybór swojej osoby – został wybrany prawie jednogłośnie na kolejne dwie kadencje. Dwa lata temu nadano Mu tytuł honorowego prezesa PTN.
Osiągnięcia badawcze Profesora i jego wkład w postęp naukowy wymagają oddzielnej monografii i nie wystarczą tu suche liczby. Kilkaset prac naukowych, kilkadziesiąt książek, monografie i podręczniki dla studentów, wykłady na zjazdach itp. Stworzył swoją akademicką szkołę dydaktyki i badań naukowych, miał wielu uczniów, którzy uzyskali stopnie naukowe doktora i doktora habilitowanego. Kilku z nich objęło samodzielne stanowiska ordynatorskie, a niektórzy otrzymali tytuł profesora. Nie wszyscy jednak okazali się lojalni wobec swojego wychowawcy i nauczyciela, nad czym czasem ubolewał w rozmowach ze mną. Nie byłem tym zdziwiony, gdyż takie zjawisko w dzisiejszych czasach jest coraz częstsze i sam tego także doznałem.
Uwielbiał opowiadać anegdoty i dowcipy, ale lubił też słuchać, gdy opowiadali inni, żywo na to reagował. Był człowiekiem wielkiego serca, uczciwym, pogodnym, a zarazem znakomitym lekarzem praktykiem, uwielbianym przez przyjaciół i pacjentów. Był bardzo dobrym mężem i troskliwym ojcem. Kiedy wyjeżdżał na zjazdy i konferencje w kraju lub za granicą, zawsze po dotarciu na miejsce dzwonił do żony z informacją o przybyciu i pytaniem o to, co w domu.
prof. dr hab. n. med. Teofan Maria Domżał
Źródło zdjęć: materiały pochodzą z archiwum prof. dr. hab. n. med. T.M. Domżała i archiwum Wydawnictwa Czelej.